Expienie na potęgę
Borderlands
Spis treści
Abstrahując jednak od klas i rozwoju postaci, Borderlands rozpoczyna się raczej spokojnie. Od początkowych minut naszymi jedynymi przeciwnikami są dzikie „psowate” skagi oraz niezbyt przyjaźni bandyci. Szybkość poziomowania jest bardzo szybka i 10 level uzyskujemy dość prędko. W międzyczasie otrzymujemy zadania, zlecane bądź przez niezależne postacie (których jest tu jak na lekarstwo), bądź przez specjalne stacje. I tu niestety objawia się pierwsza, dość poważna wada produkcji studia Gearbox Software. Misje są niezwykle schematyczne i w 95% utrzymane w konwencji „pojedź, zabij, zbierz, wróć”. Ponadto w oczy razi sam model przyznawania misji. Nieraz zdarzy się tak, że po wykonaniu jednego questa w danym miejscu po chwili musimy wrócić w dokładnie tę samą miejscówkę, bo właśnie pojawiło się kolejne zadanie. Nie wspominam tu już o tym, że nie łączą się w jakąś spójną całość (w większości, choć są wyjątki). Rzutuje to na następnych kilkanaście godzin rozgrywki – wówczas przyjmujemy praktycznie każde zlecenie i wykonujemy je w sposób zautomatyzowany, hurtowo. Brakuje także głosowych przedstawień tych prac. Bardzo rzadko jakaś postać niezależna trzepnie monolog (o dialogu nie wspomnę, bo protagonista to niemowa), a gdy już to zrobi, możemy otworzyć butelkę szampana, ponieważ w Borderlands należy to do rzadkości. Niestety...
Kwintesencją każdej misji jest jednak expienie na coraz to bardziej wymyślnych wariacjach na temat mutantów i innych dziwnych kreatur. Z początku są to głównie, jak już wspominałem, słabi i niewymagający przeciwnicy, co jednak zmienia się diametralnie w dalszych etapach. Niejednokrotnie spotkamy wtedy oponentów kilkukrotnie większych od nas, dysponujących potężną siłą rażenia i, co najgorsze, będących na wyższym poziomie doświadczenia niż postać gracza. Wówczas może być to niezwykle trudna przeprawa, zważywszy jeszcze na tytulaturę tałatajstwa. Bardziej „kolorowe” i większe od pozostałych czy posiadające przedrostek „Badass” zwierzaczki bardzo często napsują nam krwi. W tym momencie z odsieczą przybywają jednak twórcy, którzy, podchwyciwszy pomysł z BioShocka, zaimplementowali system New-U. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że gracz jest nieśmiertelny! Podczas zmasowanego ataku na naszego podopiecznego obraz powoli ciemnieje, w końcu na monitorze niemalże eksploduje napis „Fight for your life!”, a my klękamy i mamy określoną ilość czasu (bodajże kilkanaście sekund), by ukatrupić jeszcze jedną kreaturę. Od tego zależy, czy zostaniemy w mgnieniu oka, w sposób nieznany nawet dla fizjologów, uzdrowieni, czy jednak rozpoczniemy rozgrywkę od ostatniego zapisanego stanu gry i bez kilku tysięcy dolarów w kieszeni. Jest to niezwykle wygodny „ficzer”, utrzymujący względną intensywność akcji i, co chyba najważniejsze, nie odtrącający graczy od dalszej rozgrywki. Komu by się bowiem chciało po raz n-ty powtarzać kilkanaście minut tych samych manewrów?
Samo strzelanie, czyli to, co w Borderlands gra pierwsze skrzypce, prezentuje się wzorcowo. Każda broń, których według twórców jest kilkaset tysięcy, posiada odmienne statystyki celności, siły, prędkości „wypluwania” pestek, a nawet... różnych producentów! Co więcej, praktycznie każdą giwerą strzela się inaczej, dzięki czemu nie znajdzie się chyba taki gracz, który nie znajdzie choćby jednej giwery dla siebie odpowiedniej. A kombinacji jest doprawdy mnóstwo. Widzieliście kiedyś rozpylającą dubeltówkę ze snajperską lunetą? Ja też nie, ale w świecie Borderlands, jak widać, wszystko jest możliwe.
Nic jednak nie syci tak, jak widok kolejnych przedmiotów, które wydobywają się z pokonanych przeciwników lub są przez nas odnajdywane. To jeden z fundamentalnych elementów każdego rasowego „rolpleja”, nie mogło go zatem zabraknąć i w Borderlands. O ile zatem wyszukiwane, często w kuriozalnych miejscówkach (muszla klozetowa, skrzynka listowa, pralka, lodówka czy śmierdząca kupa... nie wiem nawet czego, to najlepsze przykłady kreatywności twórców), itemy nie stoją na jakimś zaskakującym poziomie – głównie są to amunicja i pieniądze, o tyle dotarcie do trudno usytuowanych skrzyń jest już nie lada wyzwaniem. A to właśnie w nich odnajdziemy najlepszy sprzęt, który możemy zarówno zachować dla siebie, jak również dostarczyć do najbliższych automatów i sprzedać z zauważalnym zyskiem. Cóż można rzec? Loot ściele się gęsto i często, zatem nawet najwięksi kolekcjonerzy nie powinni narzekać. Narzekać można jednak na pojemność naszego wyposażenia. Licząc wszystkie jego rozszerzenia byłem w stanie nosić pięć rodzajów broni, trzy-cztery apteczki i dwa rodzaje granatów. Aż prosi się o zwiększenie gabarytów plecaka protagonisty, ponieważ dość powszechnym było w moim przypadku usuwanie niektórych broni z inwentarza ze względu na brak wolnego miejsca.


Kwintesencją każdej misji jest jednak expienie na coraz to bardziej wymyślnych wariacjach na temat mutantów i innych dziwnych kreatur. Z początku są to głównie, jak już wspominałem, słabi i niewymagający przeciwnicy, co jednak zmienia się diametralnie w dalszych etapach. Niejednokrotnie spotkamy wtedy oponentów kilkukrotnie większych od nas, dysponujących potężną siłą rażenia i, co najgorsze, będących na wyższym poziomie doświadczenia niż postać gracza. Wówczas może być to niezwykle trudna przeprawa, zważywszy jeszcze na tytulaturę tałatajstwa. Bardziej „kolorowe” i większe od pozostałych czy posiadające przedrostek „Badass” zwierzaczki bardzo często napsują nam krwi. W tym momencie z odsieczą przybywają jednak twórcy, którzy, podchwyciwszy pomysł z BioShocka, zaimplementowali system New-U. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że gracz jest nieśmiertelny! Podczas zmasowanego ataku na naszego podopiecznego obraz powoli ciemnieje, w końcu na monitorze niemalże eksploduje napis „Fight for your life!”, a my klękamy i mamy określoną ilość czasu (bodajże kilkanaście sekund), by ukatrupić jeszcze jedną kreaturę. Od tego zależy, czy zostaniemy w mgnieniu oka, w sposób nieznany nawet dla fizjologów, uzdrowieni, czy jednak rozpoczniemy rozgrywkę od ostatniego zapisanego stanu gry i bez kilku tysięcy dolarów w kieszeni. Jest to niezwykle wygodny „ficzer”, utrzymujący względną intensywność akcji i, co chyba najważniejsze, nie odtrącający graczy od dalszej rozgrywki. Komu by się bowiem chciało po raz n-ty powtarzać kilkanaście minut tych samych manewrów?

Samo strzelanie, czyli to, co w Borderlands gra pierwsze skrzypce, prezentuje się wzorcowo. Każda broń, których według twórców jest kilkaset tysięcy, posiada odmienne statystyki celności, siły, prędkości „wypluwania” pestek, a nawet... różnych producentów! Co więcej, praktycznie każdą giwerą strzela się inaczej, dzięki czemu nie znajdzie się chyba taki gracz, który nie znajdzie choćby jednej giwery dla siebie odpowiedniej. A kombinacji jest doprawdy mnóstwo. Widzieliście kiedyś rozpylającą dubeltówkę ze snajperską lunetą? Ja też nie, ale w świecie Borderlands, jak widać, wszystko jest możliwe.

Nic jednak nie syci tak, jak widok kolejnych przedmiotów, które wydobywają się z pokonanych przeciwników lub są przez nas odnajdywane. To jeden z fundamentalnych elementów każdego rasowego „rolpleja”, nie mogło go zatem zabraknąć i w Borderlands. O ile zatem wyszukiwane, często w kuriozalnych miejscówkach (muszla klozetowa, skrzynka listowa, pralka, lodówka czy śmierdząca kupa... nie wiem nawet czego, to najlepsze przykłady kreatywności twórców), itemy nie stoją na jakimś zaskakującym poziomie – głównie są to amunicja i pieniądze, o tyle dotarcie do trudno usytuowanych skrzyń jest już nie lada wyzwaniem. A to właśnie w nich odnajdziemy najlepszy sprzęt, który możemy zarówno zachować dla siebie, jak również dostarczyć do najbliższych automatów i sprzedać z zauważalnym zyskiem. Cóż można rzec? Loot ściele się gęsto i często, zatem nawet najwięksi kolekcjonerzy nie powinni narzekać. Narzekać można jednak na pojemność naszego wyposażenia. Licząc wszystkie jego rozszerzenia byłem w stanie nosić pięć rodzajów broni, trzy-cztery apteczki i dwa rodzaje granatów. Aż prosi się o zwiększenie gabarytów plecaka protagonisty, ponieważ dość powszechnym było w moim przypadku usuwanie niektórych broni z inwentarza ze względu na brak wolnego miejsca.

Warto przeczytać:
Do góry
Konkursy
Wszystkie konkursy zakończone. Zapraszamy wkrótce.
-
Konkurs świąteczny 2020
Po raz kolejny przygotowaliśmy dla Was Świąteczny Konkurs, w którym możecie wygrać bardzo atrakcyjne nagrody. Aby wziąć udział w...
-
10 urodziny vortalu!
Tak, już dziesięć lat jesteśmy z Wami! Z okazji naszej rocznicy przygotowaliśmy razem z naszymi partnerami dla Was kolejny konkurs z...
Komentarze
Adonim
2010-03-25 00:08:46
A tak na boku - kto z was zrecenzuje najnowsze Metro 2033 :) właśnie gram w tosobie i gra jest strasznie klimatyczna ;)
Mateusz
2010-03-25 00:36:27
Adonim
2010-03-25 01:36:52
~Avenn
2011-10-17 22:51:27
Mam nadzieję że się nie zawiodę ;D