Google udostępniało prywatne dane pracowników WikiLeaks
Google, prawie po trzech latach (!) przyznał, że udostępnił rządowi Stanów Zjednoczonych dane na temat pracowników portalu WikiLeaks. Wśród treści znajdują się m.in. e-maile, a nawet… numery kart kredytowych! Żądanie udostępnienia takich danych wydał sędzia federalny USA, a cała sprawa miała mieć charakter ściśle tajny.
W odpowiedzi na te wyznanie, portal WikiLeaks napisał list do Erica Schmidta – prezesa wykonawczego Google, dlaczego dopiero teraz dowiadujemy się o całej sprawie. Według działaczy WikiLeaks - którzy w liście nie kryli swego zdziwienia – zostali pozbawieni prawa do „prywatności, obrony i ochrony przed nielegalnymi działaniami”. Pismo zostało napisane w głównej mierze przez Michaela Ratnera, prawnika z Nowego Jorku i jednego z czołowych działaczy WikiLeaks. Zażądał, aby Google ujawniło, jakie dokładnie dane zostały wysłane do amerykańskich służb. Zapytał także, czy firma z Mountain View tylko raz wysłała zebrane materiały, czy też sukcesywnie, co jakiś czas udostępniała „teczuszkę” prywatnych korespondencji e-mail, czy historii przeglądanych stron.
Jak się dowiadujemy – nakaz wysyłania informacji na temat WikiLeaks został wydany w Wigilię 2012 roku, Google zobowiązane zostało do udostępnienia wszystkich e-maili i adresów IP trzech osób z WikiLeaks - Sary Harrison, Kristinn Hrafnsson i Josepha Farrella. To właśnie oni byli na celowniku NSA oraz FBI, jednak wielce prawdopodobne jest, iż otrzymali dane o wszystkich pracownikach kontrowersyjnego portalu.
Google tłumaczy się, że nie byli w stanie wcześniej poinformować o całej sprawie, bowiem obowiązywała klauzula poufności, która jednak później została zniesiona. Sarah Harrison, która jest obywatelką Wielkiej Brytanii oskarżyła Google o pomoc rządowi Stanów Zjednoczonych w „ataku na brytyjską dziennikarkę, (...), zarówno Google jak i służby USA żyją według własnych praw i nie respektują postanowień międzynarodowych traktatów o ochronie prywatności”.
Obrazek pochodzi z: securityaffairs
W całym tym mini-skandalu najbardziej szokująca jest chyba ilość wysyłanych danych. Na początku wspomniałem tylko o wiadomościach e-mail, jednak rzeczywista liczba udostępnionych materiałów jest znacznie, znacznie dłuższa. Google wysłało do FBI takie dane, jak: projekty e-maili, usunięte projekty e-mail, usunięte e-maile, data wysłania e-maili, czas wysyłania e-maili, rozmiar wiadomości e-mail, adresy IP, numery telefonów, całą historię aktywności online (gdzie, kiedy, jak długo, odwiedzone strony), a także numery kart kredytowych i bankowych, które powiązane są z kontami internetowymi!
Julian Assange, założyciel WikiLeaks stwierdził, że to „bardzo poważna i niebezpieczna próba zbudowania spisku wokół mnie i moich współpracowników”. Dodał także, że „Google wraz z rządem Stanów Zjednoczonych po raz kolejny narusza konstytucję”. Cała sprawa przedstawiona została hiszpańskiemu sędziemu Baltasarowi Garzónowi, który w przyszły poniedziałek na Radzie Praw Człowieka ONZ w Genewie zaprezentuje swoje stanowisko.
Na koniec ciekawostka… czy wiecie, że w 2014 roku, przez pierwsze sześć miesięcy wpłynęło do Google łącznie ponad 32.000 (trzydzieści dwa tysiące!) żądań udostępnienia danych osobowych? To podobno 15-procentowy wzrost względem 2013 roku!
Czy nadal czujecie się w sieci bezpiecznie, wiedząc że być może każdy z nas posiada taką teczkę ze wszystkimi prywatnymi danymi...? J
-
Poprzedni
Super-cienki Kevlar: nowy typ akumulatora
-
Następny
Biostar TA70U3-LSP - nowa płyta pod FM2/FM2+
Konkursy
Wszystkie konkursy zakończone. Zapraszamy wkrótce.
-
Konkurs świąteczny 2020
Po raz kolejny przygotowaliśmy dla Was Świąteczny Konkurs, w którym możecie wygrać bardzo atrakcyjne nagrody. Aby wziąć udział w...
-
10 urodziny vortalu!
Tak, już dziesięć lat jesteśmy z Wami! Z okazji naszej rocznicy przygotowaliśmy razem z naszymi partnerami dla Was kolejny konkurs z...
Komentarze